Wbrew pozorom w mrocznym świecie złodziei dzieł sztuki roi się od nieudaczników i nieco szalonych entuzjastów.
Pamiętacie państwo uroczą komedię „Szpiedzy tacy jak my” z Dannym Aykroydem i Chevym Chasem z 1985 r.? W filmie dwóch nieudaczników zostaje przyjętych do CIA tylko po to, by odwrócić uwagę sowieckiego wywiadu od prawdziwych agentów. W sumie powoduje to wiele zabawnych sytuacji spowodowanych nieudolnością rzekomych agentów.
Filmowa intryga może wydawać się nieprawdopodobna, ale wbrew pozorom może mieć wiele wspólnego z rzeczywistością. Jeśli nie związaną z grą tajnych służb, to na pewno z równie mrocznym półświatkiem złodziei dzieł sztuki. Wbrew pozorom roi się w nim od nieudaczników i nieco szalonych entuzjastów sztuki.
Prezent dla miasta na stosie śmieci
W 2019 r. w ogrodzie okalającym Galerię Sztuki Nowoczesnej Ricci Oddi w Piacenzie odkryto ukradziony w 1997 r. „Portret damy” autorstwa Gustava Klimta. Wcześniej, sześćdziesięcioletnia dziś para złodziei przyznała się do swojego czynu, pisząc list do lokalnej gazety. Zastrzegli w nim, że zwrócili obraz w ten nietypowy sposób dlatego, że chcieli „zrobić prezent miastu”. Niestety, włoski wymiar sprawiedliwości na podarunku się nie podał, i bandyci zostaną skazani na karę więzienia.
Podobnie było w Nowym Jorku, gdzie w stosie śmieci odkryto w 2003 roku obraz „Tres Personajes” (1970) meksykańskiego malarza Rufino Tamayo. Skradziona w 1987 r. podczas przeprowadzki jej właścicieli, praca jest dziś wyceniana na milion dolarów.
Jeszcze zabawniejsza sytuacja miała miejsce pod koniec 2019 r. w Muzeum Sztuk Pięknych w kanadyjskim Montrealu. Złodzieje skradli fragment przypominającej indiańskie totemy rzeźby, Charlesa Josepha, która stoi przed gmachem muzeum. Po kilku dniach rabusie oddali łup, dodając do tego liścik: „Byliśmy nietrzeźwi i nie mieliśmy pojęcia, co ten słup oznacza”.
Złodzieje skradli fragment przypominającej indiańskie totemy rzeźby, Charlesa Josepha, która stoi przed gmachem muzeum w Montrealu. Po kilku dniach rabusie oddali łup, dodając do tego liścik: „Byliśmy nietrzeźwi i nie mieliśmy pojęcia, co ten słup oznacza”.
Z całą zaś pewnością miary scenariusza filmowej komedii dostarcza zorganizowany na wielką skalę skok na Muzeum van Gogha w Amsterdamie w 1991 r. Podczas tego rabunku skradziono 20 obrazów holenderskiego impresjonisty, których wartość szacuje się na ok. 500 milionów dolarów. Akcja była udana, tylko że… zepsuł się samochód uciekających włamywaczy i obrazy zostały znalezione zaledwie pół godziny później. Czterech sprawców zostało ujętych i skazanych.
Podobnie w ubiegłym roku w brawurowy sposób próbowano ukraść dwie prace Rembrandta, wypożyczonych do londyńskiej galerii Dulwich z paryskiego Luwru i National Gallery of Art w Waszyngtonie. Złodzieje po szamotaninie z policją i ochroną uciekli z łupem, który porzucili niemalże natychmiast w pobliskich żywopłotach.
Podczas rabunku skradziono 20 obrazów holenderskiego impresjonisty, których wartość szacuje się na ok. 500 milionów dolarów. Akcja była udana, tylko że… zepsuł się samochód uciekających włamywaczy.
Z kolei w 2003 r. skradziono trzy prace Picassa, van Gogha i Gaugina z Galerii Sztuki w Whitworth. Znaleziono je kilka dni późnej w publicznej toalecie w Manchesterze. Starannie zapakowanym obrazom towarzyszyła notka, że kradzież była jedynie próbą zwrócenia uwagi na „żałosne zabezpieczenia” galerii w Whitworth.
Plaża za szafą
Jak się okazuje, także w Polsce możemy się pochwalić nietypowymi rabunkami. We wrześniu 2000 r. z poznańskiego Muzeum Narodowego skradziono jedyny w polskich zbiorach obraz Claude’a Moneta „Plaża w Pourville” (1882). Przyjmuje się, że płótno zostało zrabowane we wrześniu, chociaż jego brak dostrzeżono znacznie później, dopiero 19 września. Złodziej zachował się brawurowo: ostrym narzędziem z ram wyciął dzieło Moneta, po czym zastąpił je… kopią. Po wszystkim, ze zdobyczą pod pachą po prostu wyszedł z gmachu muzeum.
Obraz znaleziono dopiero po 10 latach, w styczniu 2010 r. I nie u zagranicznych związanych z przestępczym półświatkiem marszandów, ale w Olkuszu. Aresztowany złodziej tłumaczył się później, że jest tak wielkim admiratorem twórczości Moneta, że jeden z jego obrazów musiał po prostu mieć na własność. „Plaży w Pourville” nie zamierzał w ogóle sprzedawać, ukrył ją tylko za szafą w mieszkaniu swoich rodziców i co pewien czas podziwiał.
Złodziej zachował się brawurowo: ostrym narzędziem z ram wyciął dzieło Moneta, po czym zastąpił je… kopią. Po wszystkim, ze zdobyczą pod pachą po prostu wyszedł z gmachu muzeum.
Najciekawsza jest chyba jednak historia krakowskiego stolarza pracującego w tamtejszym Muzeum Narodowym. W ciągu kilku lat, począwszy od połowy lat 70., przedsiębiorczy rzemieślnik wynosił „na zamówienie” płótna z muzeum. Ktoś chciał Jacka Malczewskiego – dostawał. Inny życzył sobie Leona Wyczółkowskiego? Też nie było z tym problemu. Proceder wyszedł na jaw dopiero podczas inwentaryzacji zbiorów przeprowadzonej w 1984 r. po włamaniu do mieszkania jednego z krakowskich kolekcjonerów i przy okazji klientów stolarza. Wyrok zapadł w 1986 r. Za kradzież 41 obrazów stolarza skazano na 10 lat więzienia i skonfiskowano majątki.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach Gazety Finansowej.