Platforma Quibi upadła po pół roku działania. 10-minutowe odcinki seriali się nie przyjęły.
Stworzony przez byłego szefa Disneya i byłą menadżerkę DreamWorks serwis Quibi wystartował w kwietniu i właśnie kończy działalność. Dzieło Jeffreya Katzenberga i Meg Whitman nie wytrzymało na rynku mimo gigantycznego zastrzyku pieniędzy od inwestorów.
W chwili startu Quibi (skrótowiec od Quick Bites, czyli „Szybkie kęsy”) zebrał aż 2 mld dolarów od inwestorów. To jednak nic nie dało.
Platforma oferowała krótko-odcinkowe seriale. 10-minutowe odcinki i elastyczna praca kamery (oglądanie w poziomie zwiększało widoczny obraz) nie przyjęły się nawet wśród korzystających na co dzień głównie z telefonów.
Dla porównania w trakcie startu Quibi miało 300 tys. użytkowników, a Disney+ 4 mln. Wiele z nich po darmowym okresie nie wykupowało abonamentu.
Klęska jest tym większa, że twórcom udało się namówić do projektu największe nazwiska w Hollywood. Krótkie seriale mieli stworzyć m.in Steven Spielberg, Sam Raimi, Jennifer Lopez, czy Stephen Soderbergh i Catherine Hardwicke.
Według „The Wall Street Journal” porażka Quibi tkwi w lockdownie. Ludzie dostali 3-miesięczny okres próbny na usługę, której istotą są krótkie formy do oglądania w drodze, a wiele potencjalnych abonentów i tak utknęła w domach.
Quibi był de facto nastawiony tylko na dostępność mobilną – opierał się na aplikacji na telefonie i nie miał możliwości przerzucania seriali na większy ekran – np. telewizora. Ba, wręcz blokował przesyłanie obrazu z telefonu na telewizor.
Zanim twórcy naprawili ten błąd było już za późno i większość użytkowników i potencjalnych abonentów, po prostu wybrała konkurencję. Abonament po okresie próbnym wynosił 4,99 lub 7,99 dolara.
Tylko 10 proc. użytkowników zdecydowało się na wykup abonamentu. Co gorsza, założycielom nie udało się nawet znaleźć firmy, która odkupiłaby prawa do powstałych seriali.
Źródło: The Wall Street Journal